Ćwierć tysiąca woluminów

Serwis Lubimy Czytać odkryłem pod koniec 2012 roku. Od początku 2013 konsekwentnie dodaję do wirtualnej biblioteczki przeczytane książki. Tak z ciekawości, bo nigdy wcześniej nie prowadziłem żadnych regularnych wykazów. Ostatnio dobiłem do numeru 250. Liczby nie kłamią: w pięć i pół roku uzbierało się ćwierć tysiąca pozycji. A zważywszy, że do niektórych sięgam ponownie, niejednokrotnie zgłębiam przecież książkę po raz drugi czy trzeci, statystyka ta byłaby jeszcze okazalsza. Sam się sobie dziwię, że aż tyle tego mi się uzbierało. Nie jestem typowym blogerem książkowym, nie mam hurtowego przemiału, a jednak średnia na rok wychodzi znaczniej powyżej czterdziestu woluminów.

Trzeba czytać. Warto. Jakiś czas temu nauczyłem się wykorzystywać każdą wolną chwilę – czy to na pisanie, czy to na czytanie. I jakoś tak już się kręci. Wydaje mi się, że człowiek pragnący dobrze pisać musi dużo czytać. Tutaj nie ma innej drogi. Pozostaje oczywiście jeszcze kwestia, co się czyta. Ja wybieram raczej lektury ambitniejsze, nietuzinkowe, nierzadko po prostu całościowo zgłębiam dorobek danego autora, o ile czymś mnie zaintryguje. A jeśli już są to utwory lżejsze, generalnie unikam typowo rozrywkowych. To strata czasu. Szybko zniechęciłem się do kryminałów, skądinąd niezwykle popularnych w naszym kraju. Nie mam pojęcia, co ludzie w nich widzą, jak dla mnie każdy kryminał jest jednakowo płaski, przewidywalny i kompletnie nic niemówiący o prawdziwym życiu. Ten gatunek nie ma przed sobą żadnej przyszłości, a jednak nieźle się chyba sprzedaje… Paradoks? Nie przepadam za sensacjami. Horrorów czy grozy praktycznie wcale nie tykam. Fantastykę lubię, ale nie każdą. Uwielbiam biografie, dzienniki, listy. Nie gardzę esejami, felietonami. Ogólnie rzecz biorąc, interesują mnie pozycje wywiedzione z życia, dobra proza obyczajowa, mile widziana odrobina historii, a nie płody sadystycznej czy patologicznej wyobraźni.

Ale przede wszystkim uwielbiam klasyczną polską literaturę drugiej połowy XX wieku. Zarówno tę krajową, jak i emigracyjną. Wydaje mi się, że był to złoty okres dla książki. Z całym szacunkiem do współczesnych autorów, lecz ja nie dostrzegam ani jednego piszącego dziś po polsku pana (czy pani), który mógłby dorównać takim mistrzom jak Konwicki, Tyrmand, Szczepański, Hłasko, Mackiewicz, Gombrowicz, Miłosz, Andrzejewski, Piasecki, Iwaszkiewicz… Po prostu nie ma nikogo takiego i pewnie długo jeszcze nie będzie. Niekiedy łapię się na tym, że zwyczajnie szkoda mi czasu na współczesny badziew, gdy tyle doskonałej prozy sprzed kilkudziesięciu lat czeka w kolejce. Nakupiłem trochę bieżących powieści, ale stoją, kurzą się, pewnie kiedyś tam po nie sięgnę, choć z reguły wychodzi jakoś tak, że wybór mój mimowiednie pada na dzieła trącące myszką. Chyba tylko od klasyków można się czegoś nauczyć – że o czerpaniu ponadczasowych wrażeń estetyczno-artystycznych nawet nie ma co wspominać.

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *