Figurowanie

Jeden z zaprzyjaźnionych kolegów po piórze zapytał mnie ostatnio, czy może powołać się na opinię, jaką kiedyś tam publicznie wygłosiłem o jego książce. Nie wiem wprawdzie, jak to artystycznie i stylistycznie sobie obmyślił (to znaczy tę nową wypowiedź, nad którą pracuje), ale jestem przekonany, że obmyślił dobrze i że efekt będzie ciekawy. Niemniej na wszelki wypadek pyta, czy może mnie wymienić z imienia i nazwiska, czy tylko z imienia, czy może dla zmyłki z fałszywego imienia i nazwiska (ksywki?), a może wcale nie wymieniać albo wcale nie wykorzystywać mojej opinii? On tam już zgromadził jakoby około dwudziestu potencjalnych ocen, na jakie zamierza się powołać – i różni ludzie różnie reagują.

Ja nie widzę przeciwwskazań. Powiem więcej – lubię takie zabawy, co też uczciwie potwierdziłem. Ba, miło mi będzie znaleźć się w zacnym gronie komentatorów. To się w ogóle ciekawie zapowiada, ale nie podpytuję o szczegóły, spokojnie poczekam na efekt finalny.

Tu mignęło mi po głowie, że ja przecież też czasem tego i owego tu i ówdzie wymienię. I szczerze powiedziawszy, nie zawsze pytam o zgodę. W tekstach póki co nieopublikowanych (albo śladowo pokazanych, jak na przykład jubileuszowy felieton w „Galerii” z okazji dwudziestego piątego numeru pisma) jest tych autentycznych nazwisk sporo. I anegdot trochę, co już może być akurat śliską sprawą, no ale na razie moje zapiski leżakują (przede wszystkim chodzi o Leminga – ale i o tom trzeci sagi koszarowej). Nie każdy ma poczucie humoru i dystans do siebie. Jednak odkąd trafiłem na Kalendarz i klepsydrę Konwickiego, dawno dawno temu, moje spojrzenie na literaturę oraz książkę jako taką zmieniło się radykalnie. Powiedziałbym, że o sto osiemdziesiąt stopni. Kto czytał, ten zrozumie, kto nie czytał – temu pozostaje domyślić się, o co idzie, skoro kwestię figurowaniu w tekście u zaprzyjaźnionego literata dzisiaj podejmuję.

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *