A twoje piosenki?

Kupiłem płytę Dwie dekady Mietalla Walusia, którego bardzo cenię i szanuję. Wzięło mnie, słucham regularnie. Choć znakomita większość utworów to powtórki, znałem je przecież od dawna z płyt Negatywu i pierwszego solowego projektu Mietalla, na potrzeby przekrojowego albumu nagrane zostały teraz na nowo i brzmią spoko. Niektóre nawet lepiej niż oryginały. Naprawdę dobry materiał. Gdy wsłucham się lepiej, a jednocześnie poczuję właściwe natchnienie, może napiszę recenzję na bloga. W każdym razie od jakichś dwóch tygodni ostro lansuję w domu płytę Dwie dekady. Żona już czuje klimat, też stała się fanką, podśpiewuje i bezbłędnie rozpoznaje poszczególne numery. Córcia niedawno wróciła z ferii zimowych, więc siłą rzeczy niewiele jeszcze się osłuchała, choć też łapie i też ma swoje ulubione fragmenty.

Aż tu raz po kąpieli nucę sobie Księżycową podróż (drugi krążek jest bardziej klimatyczny, rzadziej gości w odtwarzaczu, więc córka słabo go rozpoznaje). Nagle mała mnie pyta:

– A twoje piosenki?

– Co, kochanie? – budzę się jakby ze snu. – Skojarzyło ci się?

– No trochę.

– A co, podobne? – podpytuję nieśmiało.

– Zaśpiewaj.

Odśpiewaliśmy wspólnie Zbieram na piwo. Wieczorkiem, przed snem. Ucałowałem malutką na dobranoc, poszła spać.

Schodzę do gabinetu. Włączam kompa, żeby coś tam jeszcze popracować. Jednak temat piosenkowy uczepił się i siedzi. Dawno zarzuciłem przygodę muzyczną. Ale rozbudzona wyobraźnia szaleje: a gdyby tak Mietall zaaranżował (tak jak potrafi, a przecież udowodnił, że potrafi zajebiście okrasić każdy numer charakterystycznymi brudnymi gitarami), więc gdyby tak zaśpiewał i nagrał jakiś mój kawałek? Ha, to by była jazda! Pomarzyć warto.

Lecz: Stop! – jak śpiewa w Nigdy nie chciałem twoim kumplem być. – Ja bardzo dziękuję za wszystkie cenne rady…

Wiem, wiem, nie o to chodzi, nie w tym utworze, jednak należałoby raczej od razu wylać kubeł zimnej wody na rozgrzaną głowę. Po pierwsze – kim ja jestem dla zawodowego muzyka? A po drugie – Waluś to jest ambitny twórca, nie wykonuje cudzych piosenek, co ja doskonale rozumiem, więc z jakiej paki miałby się niby brać za moje półamatorskie pobrzdąkiwania?

Żeby Mietall zaśpiewał jakiś mój kawałek, musielibyśmy chyba usiąść razem z gitarami i napisać go wspólnie. Mrzonka? Jasne. Właściwie wizjonerstwo, aczkolwiek z drugiej strony coś mi podszeptuje, że przygoda byłaby niesamowita, takie wspólne, nieomal lennonowsko-mccartneyowskie układanie piosenki, no i gdyby wyszedł chwytliwy song, a potem mógłbym pokręcić się trochę po studio, podejrzeć chłopaków przy pracy i posłuchać surowych ścieżek, na koniec zaś pochwalić się przed znajomymi współkompozytorstwem… Fajna wizja, nie? Fajna, tyle że nierealna.

O czym ja tu ględzę? Czyżby odezwał się teraz wychowany na Beatlesach i Nirvanie, niepoprawny, uśpiony latami dorosłości kilkunastolatek, co to zawzięcie uczył się gitarowego abecadła w początkach lat dziewięćdziesiątych i marzył o karierze rockowej? Chyba tak. Inaczej być nie może. Czterdziestolatek siedziałby raczej cicho i nie plótłby publicznie bzdur na blogu.

Ale nie ma co kryć, że fajnie mieć marzenia. Fajnie być trochę artystycznym wariatem. Nawet po czterdziestce. Cóż zrobić… Po prostu fajnie!

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *