Prowokacja w Zwierzyńcu

Powoli zamykam I tom cyklu tzw. historycznego. Tekst jednak lekko się rozrósł. Opcja z trzynastoma rozdziałami raczej już nieaktualna, choć sam podział materiału chyba do końca pozostanie sprawą otwartą, a i do pewnego stopnia umowną. No ale nie o tym chciałem.

W poszukiwaniu materiałów wciąż coś tam podczytuję. Na tym etapie nie liczę już oczywiście na wielkie odkrycia czy przełomy, które wywróciłby mi do góry nogami cały konspekt. Generalnie jest tak, że co zakładałem – zgromadziłem, przeczytałem, miejscami nawet skrupulatnie przeanalizowałem i wiele informacji sobie wynotowałem. Poniekąd przydadzą się do tomu III, gdyż ten będzie niejako ciągiem dalszym „pilota”. Więc choć ów „pilot” niby zakończony, siłą rzeczy wciąż coś kombinuję, przy okazji przypominają mi się dawniejsze lektury, niechby tylko śladowo zahaczające o interesującą mnie epokę… Nic nie tracę, zawsze przecież warto zerknąć.

Takim to właśnie sposobem wydobyłem na wierzch powieść Piwonia, niemowa, głosy Krzysztofa Gedroycia. Teoretycznie jest to kryminał, w praktyce może nie do końca, ale na temat gatunkowości się nie wypowiadam, bo ani znawcą kryminałów nie jestem, ani tym bardziej ich zwolennikiem (typowe kryminały najzwyczajniej w świecie nudzą mnie, bo na ogół są schematyczne i z punktu widzenia doznań literacko-czytelniczych niczego nie wnoszą, nijak się tym delektować, więc szkoda mi po prostu czasu).

Ale sęk w tym, że książka Gedroycia typowym, nużącym, miałkim artystycznie kryminałem nie jest. Przeciwnie – to bardzo oryginalne dzieło, z ogromną dawką humoru i specyficznego języka, w którym albo czytelnik zakochuje się od razu, albo ciska w kąt i bierze się za coś innego. Z grubsza tyle pamiętałem, sięgając powtórnie po Piwonię, niemowę, głosy. Że tam wczesne lata pięćdziesiąte w tle, że milicja, że ubecy, że nowomowa komunistyczna, propaganda i tak dalej… W moim przypadku nie tylko doskonała rozrywka, ale i potencjalny materiał uzupełniający.

Zacząłem kartkować. Trochę celem przypomnienia, trochę w poszukiwaniu jakichś scenek rozbudzających wyobraźnię. I skończyło się na tym, że książkę tę przeczytałem na nowo (tak wciąga!), natomiast z racji zabawowej konwencji i wybitnie niedokumentalnego charakteru żadnych inspiracji mi ona nie przyniosła. Jednak nie rozpaczam. Później sobie skojarzyłem, że przecież ja już kiedyś o tej powieści wspominałem na starszej wersji bloga (jeszcze pod starą domeną). Wskutek reorganizacji wprawdzie tamte wpisy gdzieś poginęły, ale od czego archiwum na dysku?

Wpis odnalazłem, faktycznie przechowywałem go jeszcze, więc po chwili wahania postanowiłem tę moją dawną opinię raz jeszcze internetowi przywrócić, bo książka naprawdę jest utworem godnym polecenia, nietuzinkowym, wciągającym i zaskakującym. Przy okazji tropienia śladów owej opinii zerknąłem też na Lubimy Czytać – czy czasem gdzieś tam mojej „recenzji” nie wklejałem, czy gdzieś tam sobie ona nie „wisi”… Ale nie, nie było. Trop okazał się więc błędny, niemniej uderzyła mnie inna rzecz – stosunkowo słaba ocena utworu. A już najbardziej ze wszystkiego uderzyły mnie głosy paru malkontentów, którzy stawiając 4 lub 5 gwiazdek (na 10 możliwych) publicznie uskarżają się, że II część nie spełniła ich oczekiwań. Że niby I spoko, ale II już nie. Powiem szczerze – druga jest o wiele lepsza od pierwszej. Nie ma tam wartkiej fabuły, fakt, ale literacko i narracyjnie jest o wiele ciekawsza i bardziej pomysłowa niż wszystko to, co autor serwuje na początku.

I jak to ugryźć? Po początkowym zdumieniu po raz enty zacząłem się poważnie zastanawiać, czegóż ci nasi dzisiejsi czytelnicy oczekują? Tylko i wyłącznie akcji? Czy na inne walory mało kto zwraca uwagę? Na przykład na artyzm i oryginalność się nie patrzy? Czy jeżeli autor całkiem udanie serwuje pomysłowe rozwiązania, to mają być one powodem do „zjechania” utworu i zaniżania oceny?

Ciężka sprawa. Nic wielkiego nie wymyśliłem. Konkluzja może być więc jedynie taka, jak zazwyczaj: albo ja się kompletnie nie znam na prozie, albo poziom intelektualny, oczytanie i oczekiwania przeciętnego współczesnego konsumenta literatury niestety stale się obniżają… Tak czy inaczej: zgroza.

* * *

A teraz dość marudzenia. Poniżej mój archiwalny wpis – wydobyty z zakamarków komputera i bardzo nieznacznie odrestaurowany:

Po powieść „Piwonia, niemowa, głosy” Krzysztofa Gedroycia sięgnąłem skuszony okładką. A wiedzieć trzeba, że przekonanie mnie do zakupu książki z kategorii kryminału, za którym specjalnie nie przepadam, na dodatek napisanej specyficznym językiem (jak wynika z katalogowego opisu: „miejscowym dialektem, przemieszanym z żargonem propagandy”) naprawdę nie jest rzeczą łatwą. Okładka jednak zrobiła swoje, mam chyba słabość do takich klimatów w stylu retro. Pokonałem więc wewnętrzne opory, nabyłem, zacząłem czytać.

Z początku drażnił mnie ów gwarowy język. Przypomniały mi się trochę książki Ryszarda Wytrycha, też we wczesnych latach PRL osadzone, tyle że tam gwara pojawiała się w dialogach, w dawkach znośnych, nie aż tak ogromnych, tu zaś operował nią sam narrator. Ciężka sprawa…

Po kilkunastu stronach czytelnik wpada jednak w rytm, przyzwyczaja się, akceptuje barwny język powieści. Do tego dochodzi niepowtarzalny humor, no i – rzecz jasna – wciągająca fabuła (wczesne lata pięćdziesiąte, wschodnie obszary Polski; w tajemniczych okolicznościach ginie niezrównoważona psychicznie kobieta, śledztwo prowadzi milicjantka Piwonia; zaplątany w romans z ofiarą oficer UB próbuje zacierać ślady, w obawie o powiązanie go z zabójstwem; o morderstwo podejrzewany jest także ksiądz Kulesza z kurii biskupiej, w związku z czym UB próbuje go szantażować i namawiać na współpracę…). Sam nie wiem, co najbardziej mnie w książce Gedroycia urzekło i co najwyżej bym ocenił. Tekst jest teoretycznie opowieścią kryminalną, lecz bawi cały czas. Autor uzyskuje świetny efekt, konsekwentnie posługując się ową – początkowo może nieco irytującą – gwarą/nowomową w rozmaitych sytuacjach (np. rozmyślania księdza Kuleszy). Jest humor sytuacyjny (np. rewelacyjnie obmyślona i przedstawiona sceny „prowokacji” na pierwszego maja w Zwierzyńcu), są nieprzeciętni bohaterowie (babka narratora miażdży!). Wszystko sympatycznie podane.

Podoba mi się konstrukcja powieści. Obie części sensownie rozdzielone, w drugiej znacznie więcej retrospekcji, a mniej akcji, ale to akurat na plus. Jak pisałem wyżej – aż tak wielkim miłośnikiem zagadek kryminalnych nie jestem, fabuła w książce nie stanowi dla mnie najistotniejszej kwestii, toteż zakończenie (epilog) mile po prostu zaskakuje. Potraktowałem je jako dobre uzupełnienie zasadniczej zawartości. Ja oczywiście rozumiem, że to kryminał i wszystko wyjaśnić należało, całą zagadkę od A do Z, niemniej gdyby pewnego rodzaju „metafizyczne” niuanse (np. skąd się brały uszminkowane pety, które znajdował chory psychicznie Skiepko) pozostały bez rozjaśnienia, to naprawdę bym się nie pogniewał i nic by się chyba złego nie stało (ale już z kolei wejście żubra-Włodka w Białowieży koniecznie do wyjaśnienia – co też zostało inteligentnie i przekonująco zrobione!).

Książka świetna i bardzo oryginalna. Ubaw gwarantowany. Na dodatek, poza aspektem rozrywkowym, sugestywnie przywołująca, na ile to sobie mogę wyobrazić, klimat lat pięćdziesiątych. Szczerze polecam!

Dodaj do zakładek Link.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *