We wtorek spadło dużo śniegu. Moja leśna miejscowość ucierpiała dotkliwie. Sosny łamały się jak zapałki. Zrywało kable. Drżałem o dach, na szczęście nic większego na dom nie spadło. Ale elektryczności nie było przez dwie doby. Zimno, ponuro. Pozrywało światłowody, odcięło internet. Nie dość, że komórka notorycznie gubiła zasięg, to jeszcze nie dało się jej potem naładować. Nie było czym. Nerwówka. W planach różne projekty. Część musiałem odwołać.
A żeby było śmieszniej, to niedawno w jednym z rozdziałów najnowszej książki napisało mi się mniej więcej tak: kwiecień ma swoje prawa, zbyt pochopnie nie chowaj do szafy ubrań zimowych, różnie może być. Wprawdzie chodziło o późny kwiecień, dokładnie o dzień 27 kwietnia, toteż długo zastanawiałem się, czy nie przesadzam. Dumałem, głowiłem się, bo wiadomo – fikcja fikcją, lecz realizm swoje prawa ma. Jednak kompozycyjnie i fabularnie na tyle ładnie mi ta zima w końcu kwietnia zagrała, że ją mimo uzasadnionych wątpliwości zostawiłem. Z oporami, ale zostawiłem. Bohater musiał się po prostu zmierzyć z chłodem w ten dzień.
I co? I rychło okazało się, że wszelkie rozterki rozwiał środowy poranek. Ocknąłem się po szóstej, a za oknem biało. No i faktycznie musiałem śmigać na poddasze po lekkomyślnie odłożone ubrania i buty zimowe. Proroctwo nieomal doskonałe.
Wiele gospodarstw w całej gminie miało odcięte przez kilka dni zasilanie energią elektryczną i z pewnością fakt ten był znaczącą uciążliwością dla rzeszy mieszkańców gminy, powiatu i województwa. Kolejny raz natura pokazała „wszechmocnemu” człowiekowi swą moc. To pokrzepiające, że istnieje siła, z którą ludzki gatunek nie jest w stanie wygrać.
Człowiek zbyt mocno uzależnił się od „nowoczesności”, a potem mały śnieżek w kwietniu i katastrofa. W mojej opinii, to był piękny poświąteczny czas. Dzięki awarii zasilania, denerwująca i oślepiająca nocami lampa LED, którą zawieszono całkiem niedawno naprzeciwko mojego okna przestała świecić! Zasięg telefonii komórkowej, tworzony przez kilkanaście anten sektorowych umieszczonych na potężnym maszcie w centrum Poraja, spadł o połowę! Zaś część populacji zyskała niepowtarzalną możliwość wylogowania się, choć na chwilę, z sieci zwanej internetem.
Przy okazji, po raz kolejny, okazało się, jak cennym i niezastąpionym źródłem energii są węgiel i drewno. Nic bowiem nie zastąpi prostego ogniska w sytuacji konfrontacji ludzkiej niemocy z siłami natury. 🙂 To z pewnością była dla człowieka kolejna lekcja pokory.
Piękne, dające do myślenia i głębokie słowa. Choć kiedy masowo łamały się drzewa, a dachówki na moim domu w pewnej chwili omal nie zostały zmiażdżone (potężny konar, czy też właściwie wierzch sosny, spadł tuż przy jednej ze ścian; zresztą inne padały niewiele dalej), aż tak filozoficznie na rzecz całą nie patrzyłem. „Mały śnieżek” faktycznie mógł oznaczać katastrofę (jeśli nie dosłownie, znaczy że ktoś oberwie centralnie w głowę, to przynajmniej w sensie budowlanym). Brak energii elektrycznej to z kolei brak możliwości ogrzania domu i zaparzenia herbaty, że o ugotowaniu posiłku nie wspomnę (nie każdy ma kuchnię węglową, piec na drewno albo chociaż kominek). Chcąc nie chcąc, budynek w lesie zamienia się w zimną i ciemną w pustelnię. Fajna przygoda, jednak nie zawsze na rękę i nie dla każdego. Kłopotliwe szczególnie przy małych dzieciach – zwłaszcza jeśli awaryjna sytuacja przechodzi w stan przewlekły. O odwoływaniu zaplanowanych spotkań (np. nagranie wywiadu w ośrodku kultury, telefoniczne dogrywanie szczegółów spotkania autorskiego, internetowe przygotowywanie i uzgadnianie projektu plakatu koniecznego „na już” itp.) czy przesuwanie na nie wiadomo kiedy umówionych ze znacznym wyprzedzeniem prac monterskich (duże gabarytowo meble, a harmonogram stolarza napięty) nie ma co wspominać… Ale faktem jest, że siły natury najlepiej wskazują człowiekowi jego miejsce na Ziemi 🙂