Produkcja taśmowa

Na fejsbukowych profilach okołoliterackich od czasu do czasu przewija się temat masowego „produkowania” kolejnych książek przez co bardziej płodnych autorów. Rozumiem złoty okres w twórczym życiorysie, niesamowitą wenę twórczą, natłok pomysłów, imponujące możliwości czasowe i tak dalej… Ale wszystko ma swoje granice. Jeżeli ktoś w trzy czy cztery lata wypuszcza w świat kilkanaście powieści (i to wcale niekrótkich), to wcześniej czy później pojawi się pytanie: co z jakością? O przesycie czytelnika, nawet tego najbardziej zagorzałego, na dobrą sprawę nie ma co wspominać…

Wydaje mi się, że ten sam problem dotyczy blogerów. A właściwie tak zwanych recenzentów. Jak można poważnie traktować opinie zamieszczane codziennie (ewentualnie co dwa dni), które płodzi jedna i ta sama osoba? Jeśli mielibyśmy do czynienia z większym zespołem – okej, powiedzmy sprawa zrozumiała, moce „przerobowe” większe, w zasadzie czemu by nie rozdzielić zadań (tj. lektur) i co dnia o jakiejś nowej książce nie napisać? Lecz blog prowadzony solowo? W pojedynkę? Czy można w tak szalonym tempie zgłębiać, analizować i przegryzać w sobie kolejne książki – na dodatek jeszcze poświęcając czas na spisywanie odczuć, wrażeń, przemyśleń, a następnie na staranne redagowanie postów? Nawet gdyby było to nasze jedyne zajęcie – nie da rady. Ewentualnie w jakichś porywach, nieprawdopodobnych przypływach mocy, przy założeniu, że czymś się nadzwyczaj mocno nakręcimy i kawałek drogi wariacko ujedziemy. Ale dłuższy dystans?

Wbrew pozorom czytanie ze zrozumieniem to też sztuka. Nie tylko pisanie. Ale i jedno, i drugie wymaga czasu. Nie da się hurtowo „recenzować” książek. Tym bardziej klepać ich na wyścigi nie można. No chyba że przestanie nam zależeć na jakości. Wtedy bloger może jedynie kartkować kolejne woluminy (z grubsza, rzecz jasna, w pogoni za akcją), natomiast autor nie musi wcale wracać do własnych zapisków – nie trzeba ich szlifować, dopieszczać czy wzbogacać. Bo i po co, skoro na wstukanie czekają już kolejne dziesiątki tysięcy znaków?

Dodaj do zakładek Link.

6 odpowiedzi na „Produkcja taśmowa

  1. geoganek komentarz:

    Jakość? To słowo ma dziś znaczenie chyba tylko w działach kontroli jakości produkcji przeróżnych dóbr materialnych. Ale normy tej jakości też się zmieniły, bo przecież powszechne są sentymentalne opnie typu: „Mercedes? Kiedyś to był dobry samochód…”.

    Tak, to prawda – zaskakuje płodności wielu blogerów i vlogerów. W internetach można znaleźć osoby, które produkują – nie można w takich przypadkach mówić o twórczości – dwa filmy dziennie. Nawet jeśli są one krótkie, to i tak pytanie o ich „jakość” jest wyjątkowo zasadne.

    Problem jest jednak powszechny i wiąże się także ze: słabej jakości szkolnictwem powszechnym i obniżeniem wymagań w edukacji dzieci i młodzieży (jak również znaczącym niedopracowaniem podstawy programowej), znaczącym obniżeniem poziomu kulturalnego społeczeństwa, a co za tym idzie poszukiwaniem przez odbiorców taniej i zrozumiałej dla nich rozrywki.

    A gazety? Powszechna jest dziś w nich grafomania – głównie w elektronicznych wydaniach. Liczy się przecież tylko sensacja i liczba kliknięć w konkretny link. Poza tym, czasopisma papierowe przegrywają nierówną walkę z internetami i w naturalny sposób obniżają swój poziom, choćby poprzez wprowadzanie oszczędności w zakresie korekty.

    Można więc postawić pytanie, czy stoimy dziś w obliczu jedynie problemu braku jakości, czy też uczestniczymy w dramacie, który w dodatku przypomina starogrecką tragedię i wkrótce zakończy się katastrofą.

    • Rafał Socha komentarz:

      Jako takiej tendencji (spadku jakości) już raczej nie odwrócimy, świat od dawna zmierza w stronę tandety wynikającej m.in. z zaniżania kosztów, masowości, pośpiechu czy też obniżania konsumenckich wymagań, ale przynajmniej w przypadku książek przydałoby się trzeźwiejsze i niego bardziej krytyczne spojrzenie. Jeżeli nie wydawców, to przynajmniej samych zainteresowanych – czyli autorów. W końcu chodzi nie o cement, cukierki czy inną masówkę, tylko o kulturę.

  2. geoganek komentarz:

    Literatura jest tylko elementem szeroko rozumianej kultury i jeśli ludzie nie będą pragnąć wysokiego poziomu utworów, co więcej, nie będą potrafili określić, które dzieło jest wartościowe, a które nie – to większość pisarzy nie będzie się nadmiernie starało. Ba! Niektórym na rękę będzie to, że brakuje wyśrubowanych standardów – gwarantujących odpowiedni poziom.

    Dziś liczy się to, co można sprzedać. A jak już coś się sprzedaje (najlepiej w milionach), to „producent” wykorzystuje sprawdzony format do granic możliwości – osiągając często granice śmieszności. Jest to oczywiście tendencja światowa. Stąd się wzięły, np. dziesiątki sezonów seriali, których scenariuszowy bezsens jest tak oczywisty, że aż zadziwiają miliony widzów wciąż śledzących losy bohaterów w 9 lub 11 sezonie.

    Dlatego skazani jesteśmy dziś, w wielu dziedzinach życia, na mocno przetworzoną pseudointelektualną papkę, która strawna jest dla szerokiego grona odbiorców. Co ciekawe, często koszty wytworzenia takiej papki są bardzo wysokie… Dziwne? Wcale nie, bo przecież liczy się to, co można sprzedać.

    • Rafał Socha komentarz:

      Jest popyt – są produkty. Wolny rynek, nic lepszego nie wymyślono. Tyle że szanujący się artysta (ewentualnie bloger, odnosząc się do wyjściowego wpisu, jako odpowiedzialny i rozumny „konsument” kultury) powinien mimo wszystko znać pewne granice. I dużo od siebie wymagać – w końcu szlachectwo zobowiązuje 🙂

  3. geoganek komentarz:

    Szlachectwo wśród blogerów i vlogerów? W końcu ich zarobek jest pochodną liczby kliknięć dokonanych przez internautów oraz zadowolenia reklamodawców. Trudno w takich przypadkach mówić o artystach, część z nich to zwykli wyrobnicy z chwytliwym „pomysłem”.

    Wymagać od siebie zawsze należy, każdy człowiek powinien dążyć do doskonałości. Natomiast prawdziwi artyści zawsze liczyli na mecenat i raczej nie tworzyli dla klasy popkulturowych konsumentów twórczości lekkiej, łatwej i z „przesłaniem”.

    • Rafał Socha komentarz:

      Z tym „szlachectwem” to chodziło raczej o tak zwanych ludzi pióra (nie vlogerów, ani nawet nie typowych blogerów). Ale wiadomo – wszystko parszywieje…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *