Skusiłem się na nowy składak Johna Lennona pt. Gimme Some Truth. 36 piosenek, dwa krążki. Wydane z okazji 80. rocznicy urodzin artysty. Solidna dawka solowego Lennona. Brzmi nieźle (świeży remaster), chociaż szczerze powiedziawszy, bez rewelacji, jakiej można byłoby oczekiwać w dobie nowoczesnych technologii. Chyba kwestia surowości samego materiału wyjściowego. Do nagrań i remasterów Beatlesów jednak tej muzie daleko. Zresztą i płyty McCartneya brzmieniowo są gorsze od The Beatles (jedynie Harrison przykładał jako taką wagę do aranżów i muzycznej produkcji, przynajmniej w latach siedemdziesiątych – a te trzeba brać pod uwagę, gdy chcieć przyrównywać cokolwiek do solowego Lennona).
Tak czy siak, na Gimme Some Truth podano esencję Lenonna, z grubsza w układzie chronologicznym. Dobry ruch. Tytuł też dobry. Właściwie nasuwają mi się trzy uwagi.
Po pierwsze, można było sobie podarować piosenkę How Do You Sleep?. Ja rozumiem, że względy muzyczne, że George Harrison gościnnie na gitarze, że zgrabne nagranie z fajnego okresu twórczego itd. Ale mimo wszystko album nie stałby się uboższy bez zdezaktualizowanego paszkwilu na McCartneya (tym bardziej że kompozycja nie jest wybitna), a tak po prostu zgrzyta, irytuje i poniekąd zniesmacza. Sam Lennon pewnie olałby tę piosenkę, i to znacznie prędzej niż po pięćdziesięciu latach od ataku złości na przyjaciela, spadkobiercy – jak widać – nie okazali miłosierdzia. Przykre.
Druga uwaga dotyczy koncertowego Come Together. Też można było je sobie odpuścić. Wypada licho, jak parodia Beatlesów. Zwłaszcza po ubiegłorocznym odnowieniu Abbey Road. Nie wiem, co kierowało składaczami Gimme Some Truth, ale trochę przesłodzili. Ilość rzadko idzie w parze z jakością, a w przypadku wciskania pojedynczego utworu „live” w dwugodzinny zestaw nagrań studyjnych – dochodzi jeszcze zgrzyt w postaci braku spójności.
I na koniec, po trzecie, zagwozdka z gatunku retorycznych: dlaczego pominięto singla Woman Is the Nigger of the World? Względy artystyczne? Ale w końcu był to singiel promujący album z 1972 roku, a przecież składanki w stylu Gimme Some Truth tworzy się przede wszystkim z singli, więc czy rzeczywiście poszło o walory muzyczne? A może raczej o słówko na „N”, niewypowiadalne, be i w ogóle zawzięcie rugowane ze współczesnego języka? Odważni składacze nie oszczędzili staruszka McCartneya, ale brakło im już jaj, żeby wypiąć się na polityczną poprawność. Czy to działanie w stylu Johna Lennona? Czy dysponenci spuścizną Johna Lennona aby na pewno dorośli do poziomu Johna Lennona?