Od czasu do czasu sięgam do zbiorów ze starymi tygryskami i podczytuję wybrane tomiki. Wybieram bez konkretnego klucza, raczej przypadkowo. Kieruję się albo okładką, albo intrygująco brzmiącym tytułem, albo po prostu biorę na chybił trafił. Nie istnieje żadna katalogowa lista, o opisach ujętych w całościowe ramy można zapomnieć. Kiedyś wspominałem, że opisy takowe przydałyby się zbieraczom. Jeśli nie bardzo szczegółowe, to przynajmniej pod kątem tematyki. Rozważałem nawet uruchomienie strony dla kolekcjonerów, by wyłuskiwać z neta strzępki informacji o poszczególnych tytułach – i zgrupować je w jednym miejscu. Lecz póki co poza sferę planów nie wybiegłem. Nie mam czasu. Może kiedyś.
Tak czy owak, wskutek nostalgicznych powrotów do pudła z tygryskami ostatnio trafiłem na dość nietypowy tomik: Żyjące mury (z roku 1972). Autorów podpisało się tutaj dwóch: Andrzej Zarzycki i Andrzej Zaniewski. Książeczka opowiada o dramatycznych dziejach Zamku Królewskiego w Warszawie (od zalążka, poprzez rozkwit, potem zniszczenia wojny obronnej roku 1939 – aż do pełnej zagłady, jaką Niemcy zgotowali polskiej stolicy po powstaniu warszawskim). Tematyka frapująca, tyle że nie sposób nie zgodzić się z opinią wygłoszoną przez jedynego czytelnika, który jak dotąd o Żyjących murach wypowiedział się w serwisie Lubimy Czytać: pasowałyby one wszędzie, tylko nie do Biblioteki Żółtego Tygrysa.
Od siebie dodam, że sama treść jak najbardziej do przełknięcia. Bojowych fajerwerków może i wiele nie ma, lecz od biedy to i owo z zakresu historii Zamku Królewskiego w Warszawie da się liznąć. Pewnego rodzaju dysonans poznawczy pojawia się dopiero około 94 strony, kiedy to ni z gruchy, ni z pietruchy pada raptem wzmianka o bohaterstwie Gwardii Ludowej. Ale wielce nachalnej propagandy tutaj brak, co jak na tygrysa z wczesnych lat siedemdziesiątych liczyć można na plus. Napotkamy raczej na przemilczenia, a to już całkiem inna bajka. Jednak fanom opowieści militarnych książeczka ta do gustu nie przypadnie.
I tu w całej krasie docieramy do owej „nietypowości” Żyjących murów. Dużo jest historii sprzed II wojny światowej, co w serii tygrysiej spotykam właściwie po raz pierwszy. Przynajmniej w takiej ilości (na oko jedna trzecia objętości). Ciekawy ewenement. Tytuł też fajny, okładka niezła. Nie jest to żadna rewelacja, szczególnie w dzisiejszym świecie i przy współczesnych standardach wydawniczo-czytelniczych, niemniej w taniej, peerelowskiej, wysokonakładowej serii z tygrysem pozycja godna uwagi. Mimo że w ostatnim czasie z sentymentu przeczytałem po kolei znowu kilka książeczek z charakterystycznym logo, jedynie tomik panów Andrzejów zachęcił, żeby po lekturze cokolwiek napisać. I tym samym o Żyjących murach pozostawić w sieci namacalny ślad – kto wie, być może dla jakiegoś zapaleńca, który podejmie się w przyszłości próby wcielenia w życie pomysłu z tygrysim almanachem?