Idą igrzyska. Białe, zimowe, moje ulubione. Strefa czasowa trochę niekorzystna, jednak coś czuję, że nie odpuszczę i starym zwyczajem skuszę się na niejedną relację. Obok mistrzostw piłkarskich jest to dla mnie najistotniejsze święto kibicowskie. Na pomniejsze wydarzenia nie mam już zbytnio czasu, o czym zresztą pisałem w kontekście igrzysk letnich 2016. Wiele tu się nie zmieniło. Kiedyś kibicowałem mocno, dziś mniej, lecz magia zmagań olimpijskich stale mi się jakoś udziela, z czego wniosek, że praca literacka może chwilowo stracić impet.
Dlatego robię, co mogę, aby zamknąć rozgrzebany manuskrypt (styczeń w całości poświęciłem na uzupełnianie drugiego tomu sagi koszarowej). Wyjściowo było tego około 90 stron maszynopisu (II część opublikowana w książce Jak zostałem bażantem), dziś mam już blisko 150. Celuję w objętość odpowiadającą z grubsza czemuś pomiędzy pierwszym a trzecim tomem (160-190). Ale oczywiście nie patrzę skrupulatnie na strony i liczbami się nie ekscytuję, bo ważna jest po prostu realizacja założonej w ramowym planie zawartości. Do zasadniczych wątków (z kancelarią samochodową, akcją w siłowni oraz przygodami okołoprzepustkowymi trzech znanych już czytelnikowi podchorążych) dołożyłem jeszcze jeden ważny wątek – drugi pokój praktykantów i ich relacje z Konradem, Gienkiem oraz Sławkiem. Relacje burzliwe, a pewnym sensie skomplikowane, lecz wydaje mi się, że sugestywnie poszerzają dotychczasową panoramę przebiegu praktyki. Będzie parę nowych gagów, nowe osobliwości (panowie z drugiej izby nie są raczej postaciami bezbarwnymi), przy okazji mamy trochę retrospekcji – w szczególności opowiadających o tym, jak Konradowi i reszcie ferajny szło z początku w Plecakowie. Co nieco się rozjaśni. Liczę na fajny efekt i lepszą płynność narracji, gdyż w istniejącym materiale był za duży przeskok (kleiłem ten tekst de facto z odrębnych opowiadań). Teraz zespalam całość, książka już autentycznie powinna przypominać rasową powieść, choć historia jej powstawania jest tak skomplikowana, że wnikliwy czytelnik podczas lektury i tak chyba wyczuje, że poszczególne fragmenty pisałem w różnym czasie.
Ciągle trzymam się ambitnego planu – jesienią premiera trylogii. Mam wprawdzie jeszcze kilka istotnych wątpliwości, częściowo związanych z technicznym aspektem przedsięwzięcia, a częściowo z marketingowo-promocyjnym, więc niczego nie deklaruję na sto procent. Może się zdarzyć, że lekko w czasie rozsunę jednak poszczególne premiery, tym bardziej że tom drugi to w zasadzie nowość (tylko pierwszy, jako typowe wznowienie, niczym nowym czytelnika raczej nie zaskoczy – choć tekst ulegnie niezbędnemu wygładzeniu oraz istotnym poprawkom kosmetycznym).
Zobaczymy. Na razie idą igrzyska, zaś drugi tom espeerowski bliski jest ukończenia. Takie są fakty. Reszta to jedynie spekulacje i przymiarki.